Foto/Marek Łukaszewicz
Anna Zawadzka/Anka Zet
Poniższy tekst niedługo będzie święcić 10tą rocznicę swojego powstania. Niestety, niewiele od tej pory się zmieniło, dlatego za zgodą autorki publikujemy go dziś w ramach działań na rzecz zmieniania świadomości społecznej w zakresie praw LGBT+(Redakcja)
Są to odrębne tożsamości. W tej chwili w odbiorze nie są równe sobie w znaczeniu i rzadko są łączone, a przecież logicznie nie wykluczają się. Ile Manif musi się odbyć, ile listów protestu i demonstracji ma powstać, żeby sprawić, by każda/y człowieka/iek poczuła/uł równoważność każdej tożsamości?
W scaleniu powyższych wypowiedzi sprzyjałyby niewątpliwie i edukacja w szkołach (pokazywanie w podręcznikach dziewczynek i chłopców współuczestniczących w zajęciach domowych i w rozwijaniu zainteresowań), równy udział kobiet i mężczyzn w reklamach czy serialach korzystających z proszku do prania, czyszczenia, szorowania, pucowania… i pomysłów na obiad.
Do zrównoważenia tych świadomości z pewnością przyczyniłyby się poważne traktowanie i realizacja postulatów feministycznych, jakie od wielu lat proponują organizacje kobiece. Konieczna jest polityka równościowa w zakładach pracy. Ważnym jest uregulowanie artykułów prawnych pozwalających każdej osobie żyć godnie i na równych prawach, które teoretycznie gwarantuje Konstytucja RP.
Istotnym jest także prawo wyrażania przez kobiety zdania pełnym głosem, zdecydowanie, z pewnością siebie bez stygmatyzowania ich mianem agresywnych. Zauważyłam łatwość, z jaką i kobiety, i mężczyźni wypowiadają się tak o kobietach głośno i zdecydowanie upominających się o niedyskryminowanie kobiet lub mniejszości.
Zwróćmy uwagę, że te postulaty są scalające, nie prowadzą do wykluczenia kogokolwiek. Jeśli byłyby zrealizowane, nie przyczyniłyby się do niczyjej krzywdy. Ba, jeśli wywołają jakiekolwiek skutki, to tylko związane z podwyższeniem poczucia wartości każdej kobiety i wzmocnienie statusu społecznego każdej z nich. Uruchamiając wyobraźnię, można zgodzić się z tym, że: zadowolona i świadoma akceptacji i równości wobec mężczyzn kobieta będzie promieniała, będzie uskrzydlona i chętniej używać będzie wiedzy, intelektu, serdeczności dla realizacji siebie i wspólnego dobra… Dostrzec można same korzyści społeczne, a także odczuwane na gruncie prywatnym. Panowie politycy, pomyślcie o sobie, jeśli nie chcecie pomyśleć o kobietach i choćby dla siebie wprowadźcie politykę równościową połączoną z kampanią uświadamiającą o równym traktowaniu kobiet i mężczyzn oraz o prawie wyrównania tożsamości lesbijek. To się naprawdę opłaca.
Jeśli uda się wyrównać prawa i tożsamość kobiet, nie wpłynie to w żaden sposób na obniżenie praw i statusu mężczyzn! Może warto uświadomić sobie, co degraduje kobietę, że nie czuje się „człowiekiem” i co wyklucza lesbijki, kiedy dotkliwie uświadamiają sobie to, że też nie są postrzegane w kategoriach praw obywatelskich? Może po fazie uświadomienia uda się dojść do sposobów prowadzących do zmiany? Zmiany korzystnej dla każdego człowieka bez względu na płeć.
JESTEM KOBIETĄ
Jestem kobietą, kiedy przychodzę do pracy w chorobie (mężczyznom nie przyszłoby to do głowy). Kiedy na powiedziany komplement o ładnym sweterku odpowiadam, że „stary nabytek od dawna w mojej szafie” lub „niewiele kosztował” – to wiadomo, że jestem kobietą. W przypadku chwilowej niedyspozycji lub jakiegoś niepowodzenia kobieta nie zwróci uwagi na „chwilowość” lub „wyjątkowość”, tylko powie np.: „chyba jestem głupia”, „na pewno się na tym nie znam”, „to moja wina, że mi nie wyszło”. Mężczyzna w sytuacjach niepowodzeń automatycznie skieruje odpowiedzialność na warunki zewnętrzne.
Jeśli uda się wyrównać prawa i tożsamość kobiet, nie wpłynie to w żaden sposób na obniżenie praw i statusu mężczyzn!
Kiedy czekam na męża, żeby „wyjść dobrze za mąż” i „uczę się” od rodziców, rówieśników czy czasami nauczycieli, że sukcesem dla kobiety jest tylko zamążpójście. Mężczyźni dopowiadają między sobą tę „bajkę”, mówiąc o kobietach jak tych, które „upolowały” któregoś z nich. Kiedy doświadczam wykorzystania seksualnego wiem, że jestem kobietą. Kiedy mężczyźni pozwalają sobie na erotyczne uwagi (i często działania) pod moim adresem i uważają, że mają do tego prawo. Sytuacje takie są „usprawiedliwiane”, również przez inne kobiety: „przecież jest mężczyzną i ma swoje potrzeby” czy „to ona się prowokacyjnie zachowywała, zachęcając go” – często słychać w komentarzach nagłaśnianych spraw o gwałtach. Kiedy wiem, że muszę ładnie wyglądać, żeby móc robić szefom (w przeważającej części – mężczyznom) kawę czy herbatkę, to oznacza, że jestem kobietą. Kiedy przynoszę filiżanki gorących napojów swoim kolegom z pokoju, uprzejmie proszących mnie o to. Mnie nie przyszłoby do głowy poprosić ich o to samo, bo wiem, że mogę sama sobie zaparzyć kawę.
Jestem kobietą, kiedy nie mogę być feministką
Kiedy w reklamie przyglądam się innym kobietom robiącym pranie, prasującym czy przygotowującym posiłki, to wiem, że jestem kobietą. Mężczyznom nie zdarza się w reklamie „radzić sobie z zabrudzeniami” ani dopierać ślady pasji synów czy córek. Jedyny Chajzer biega od domu do domu, sprawdzając czystość po wypraniu reklamowanym proszkiem do bieli, chociaż sam nie dopiera plam, z którymi proszek miałby sobie poradzić. Kobiety można poznać także po tym, że w reklamach jeżdżą mniejszymi i tańszymi samochodami, a kiedy w reklamie jest obecny mężczyzna, to zazwyczaj on prowadzi – najczęściej – „rodzinne” lub ekskluzywne auto. Czuję się kobietą, kiedy jest ogłaszany konkurs na jakieś kierownicze stanowisko i wygrywa go mężczyzna, „bo przecież kobieta ma inną rolę do spełnienia”. Poznać można, że jestem kobietą, kiedy moje niższe zarobki na tym samym stanowisku są oczywiste dla innych. Do tej pory pamiętam pewną sytuację. Dyskutowałam ze znajomym o nierównym traktowaniu kobiet. Jako przykład podałam m.in. fakt, że w jednej z firm na wysokim szczeblu zarządzania jest zdecydowanie bardziej widoczna różnica w zarobkach. Podałam przykład kobiety, która miała większe doświadczenie niż mężczyzna, zarabiała 24 tys. miesięcznie, podczas gdy człowiek z penisem na analogicznym stanowisku – 40 tysięcy zł. W odpowiedzi na to mój rozmówca stwierdził: „Przecież 24 tys. zł. to bardzo dużo pieniędzy!”
Cóż, trudno się z tym nie zgodzić, prawda? Szczególnie, jeśli zarabia się mniej. Jednak to zdanie w tym kontekście wygląda zupełnie inaczej. Może wskazywać, że w głowie mężczyzny nie mieści się fakt zarabiania przez kobietę tak dużych pieniędzy. Mój znajomy wypowiedział się tak nie ze złej woli, tylko być może ze względu na tzw. powszechne przekonanie na temat kobiet. Na marginesie powiem, że z tego znajomego to całkiem przyzwoity… Jak kończymy to zdanie? Czyżby słowem „człowiek”? No właśnie. Czy kiedykolwiek tak łatwo przyszłoby łączenie człowieka z kobietą?
JESTEM CZŁOWIEKIEM
Wiele osób ma pewnie w pamięci dosyć popularny żart, jakże nieśmieszny dla kobiet: „Kogo widzi mężczyzna przeglądając się w lustrze? – Człowieka. A kobieta? – Kobietę. „W wielu codziennych wypowiedziach, a także publicznych, rzadko stosuje się wymiennie oba pojęcia: „człowiek” i „kobieta”. Oglądając się za kimś, kogo widzimy w dali: „Co to za człowiek?” – zdarza się nam spytać. „To jakaś kobieta.” – słyszymy w odpowiedzi. Przyzwyczajani do nietraktowania kobiet jako ludzi, nie dostrzegamy, że nie są tak postrzegane również wtedy, gdy reguluje się ich miejsce w społeczeństwie i zakres decydowania.
Kiedy mowa o prawach, to wśród obywatelskich – „człowieczych” nie ma miejsca dla praw kobiet, choćby w kwestii samodecydowania o sobie: wystarczy wspomnieć aborcję. Tu nie kobiety podejmują rozwiązania prawne…
A tylko kobiety ponoszą konsekwencje nieuszanowania ich prawa do decyzji. Każdy człowiek ma prawo do wszechstronnego rozwoju i realizacji zawodowej. Ale czy kobieta też? Zatrzymajcie się na chwilę i przypomnijcie, ile znacie kobiet, którym wybaczono/pozwolono/ułatwiono/pochwalono/pogratulowano pomysłu realizowania się na gruncie zawodowym? Dobrze. A teraz zwróćcie uwagę na te kobiety wśród rodziny i znajomych, które zrezygnowały z pracy, kiedy wyszły za mąż lub urodziły dziecko. Czy chociaż przez moment pomyśleliście o tym, że podjęły się wyjątkowego czynu? Czy może nie jest to dla Was zaskakujące, bo przecież „to kobiety zajmują się domem”? Skąd taka determinacja u decydentów, żeby ograniczać kobietom równy start na rynku pracy.
Ciekawym jest też to, że trudno mi rozwinąć ten fragment. Jakże trudno czuć kobiecie bycie człowiekiem…Nawet tak świadomej i tak walczącej o zmianę w tej kwestii, jak ja…
JESTEM LESBIJKĄ
Lesbijka jest kobietą. Jej tożsamość zatem to także tożsamość kobiety. Doświadcza tych sytuacji, jakie zostały opisane na początku. Jednak w byciu lesbijką jest też coś, na co zwróciłam uwagę stosunkowo niedawno. Świadomość, że jestem lesbijką pojawia mi się wtedy, kiedy czegoś mi nie wolno. Czy jest to możliwe w tzw. „wolnym kraju”? W rzeczywistości, jaką miała być „druga Irlandia”? „Nie wolno” towarzyszy mi w codzienności… Nie mam prawa odbierać korespondencji do partnerki, decydować się w szpitalu na dane sposoby leczenia w imieniu mojej partnerki w przypadku jej ewentualnej nieprzytomności… Sporo tych niemożności w życiu lesbijek i to nie miejsce na tę wyliczankę. Jestem lesbijką, kiedy „obnoszę się ze swoją seksualnością”, spacerując z partnerką i trzymając się za ręce lub kiedy przedstawiam ją innym jako wybrankę serca, bo wówczas „ujawniam tajemnice alkowy”. Albo, kiedy nie wolno mi prezentować na portalu „Nasza klasa” zdjęć ze swoją partnerką, bo wtedy głosy oburzenia informują mnie, że nie chcą zaglądać mi pod kołdrę i „nie muszę obnosić się ze swoją orientacją”. Nielesbijki prezentują swoich mężów i nie mówi się do nich, że się obnoszą ze swoją orientacją lub ujawniają tajemnice swoich sypialni.
Nie wolno mi mówić, że ciasteczka w cukierni kupuję dla żony, bo jej nie wolno mi mieć w Polsce, gdzie jest usankcjonowane bezprawie wobec osób homoseksualnych. Jestem lesbijką, kiedy uświadamiam sobie, jak trudno mi powiedzieć w gabinecie kosmetycznym, że moja ukochana żona na sąsiednim fotelu jest moją partnerką, z którą tworzę rodzinę. Kosmetyczka pyta zazwyczaj: „Czy to jest pani siostra czy koleżanka?”, ale to już temat na inny artykuł.
Podsumowując… Marzy mi się powszechne przebudzenie kobiet. Nie wierzę w to, że politycy podejmą politykę prokobiecą. Jeśli kobiety same nie rozpoczną działań, nic się nie poprawi w tej kwestii. Dlatego tak ważne są nie tylko demonstracje i listy protestu, ale może przede wszystkim sprzeciw przeciętnej „Kowalskiej” wobec Jej dyskryminacji (często nieuświadomionej) w codzienności. Z radością zobaczę każdą z nich we wszelkich działaniach prokobiecych.
źródło: www.neww.org.pl