Andrzej Koraszewski
Dziesiątki razy spotykałem się z brzmiącym uczenie zarzutem wierzących, jakoby ateiści, racjonaliści, sceptycy, materialiści i oświeceniowego rytu humaniści wierzyli w naukę. Wyglądało to podejrzanie jak twierdzenie, nie jesteście lepsi od nas, też jesteście wierzący. Próby przekonania, że większe zaufanie do nauki niż do mitu ma pewne racjonalne podstawy, a co więcej, że to zaufanie nie ma wiele wspólnego z wiarą, rozbija się o mur niedowierzania, które na domiar złego, może być podparte licznymi przykładami niewierzących wierzących, którzy, podobnie jak ludzie religijni uprawiają sceptycyzm przerywany.
Stary argument głosi, że wszyscy jesteśmy ateistami, ale wielu robi wyjątek dla tego Boga, w którego wierzą. Naukowcy, również ci areligijni, mają czasem nabożny stosunek do takiej czy innej teorii, więc twierdzenie o „wierze” w naukę wydaje się mieć jakieś podstawy w rzeczywistości.
Zacznijmy od definicji. Jerry Coyne w swojej najnowszej książce Faith vs. Fact pisze, że nauka jest metodą poszukiwania prawdy, tej prawdy, którą Oxfrod English Dictionary definiuje jako:
Zgodność z faktami; zgodność z rzeczywistością, dokładność, poprawność, autentyczność.
Coyne zwraca uwagę, że chodzi o fakty, które mogą być racjonalnie potwierdzone przez niezależnych obserwatorów, które nie są oparte na jakimś objawieniu i jeśli znamy metodę weryfikacji tych faktów, to możemy je sprawdzić, potwierdzić lub podważyć. Te naukowe prawdy są tymczasowe, ponieważ nowe narzędzia i nowe obserwacje mogą zakwestionować dotychczasową wiedzę i nieustannie ją poszerzają.
..powszechna zgoda naukowców o tym, że coś jest prawdą nie gwarantuje, że ta prawda nigdy się nie zmieni. Naukowa prawda nigdy nie jest absolutna, jest prowizoryczna, kiedy uprawiasz naukę nie ma dzwonka, który informuje cię, że dotarłeś do absolutnej i niezmiennej prawdy i nie ma powodu szukać dalej…
Nasze zaufanie do nauki jest zaufaniem do metody opartej na sceptycyzmie, na nieufności i sprawdzaniu również tego, co wydaje się absolutnie pewne, jak to, ze słońce wschodzi i zachodzi. Największe nagrody w nauce zdobywają ci, którzy podważają wczorajsze prawdy, dostarczając mocnych i sprawdzalnych dowodów, że nasza wczorajsza wiedza była bądź niepełna, bądź wręcz błędna. Ten sposób szukania prawdy pozwala nam bez obaw wchodzić na mosty, wsiadać do samolotu, ufać, że lekarz wie co robi wstrzykując nam jakiś płyn do żył. Most może się zawalić, samolot może mieć katastrofę, lekarz może popełnić błąd. Naukowa metoda dochodzenia do prawdy nie eliminuje możliwości błędu, opiera się na systematycznym sprawdzaniu hipotez i budowaniu coraz mocniejszych teorii.
To zaufanie do naukowej metody dochodzenia do prawdy nie ma nic wspólnego z wiarą w objawienie, czy z dogmatami. Jest to zaufanie do sceptycyzmu i sprawdzania z pełną świadomością, że błędy są nieuniknione, a postęp polega na odkrywaniu tego, czego wcześniej nie dostrzegaliśmy, czy to z powodu braku odpowiednich narzędzi, czy dlatego, że uparcie patrzyliśmy w niewłaściwą stronę.
Kiedy widzimy powrót do dogmatów, do szamańskich praktyk i nabożnego religianctwa mówimy o powrocie średniowiecza. Jak pisał niedawno Daniel Greenfield „jeśli wierzysz w naukę, to znaczy, że nie rozumiesz czym jest nauka”. Marksiści wierzyli w naukę, ale efektem było dekretowanie nauki przez partię. W czasach średniowiecza wierzono w nieomylność dogmatów ustanowionych przez Kościół, który korzystał z podszeptów Ducha Świętego. W komunizmie wierzono w nieomylność Komitetu Centralnego i pierwszego sekretarza, który kierował się instynktem klasowym, heretyków palono na stosach, a inaczej myślących w systemie komunistycznym albo rozstrzeliwano, albo zsyłano do łagrów, a w okresach wyjątkowej tolerancji pozbawiano możliwości badania, publikowania, uczestniczenia w dyskusjach.
Średniowiecze było oparte na wierze w niezmienną naukę Kościoła, marksizm i narodowy socjalizm oparte były na wierze w nauki nieomylnych przywódców. Dziś spotykamy różne ruchy postępowców przekonanych, że nauką jest to, w co oni wierzą.
Nauka jest jednak niekompatybilna tak z religią, jak i z każdym innym systemem totalitarnym. Muzułmański renesans miał miejsce w czasach rozpadu przerośniętego imperium na mniejsze jednostki i złagodzenia dyktatu religii. Renesans europejski podobnie, możliwy był dzięki politycznemu rozdrobnieniu i względnemu osłabieniu papiestwa.
Obiektywność, a nie wiara jest właściwym podejściem do nauki – pisze Greenfield – ale lewica nie jest dobra w te klocki. Dla komunistów nauka to było jakieś tępe narzędzie industrializacji. To był rodzaj religii. Jednak nauka nie jest na usługach żadnej ideologii. To system starannie wypracowanych metod pozwalający na tworzenie zbiorów dynamicznych teorii. Kiedy zaczynasz wierzyć w naukę, nauka przestaje istnieć. Wszystko co zostaje to twoja idea fix.
Socjalizm naukowy brzmiał niesłychanie atrakcyjnie, w praktyce miał jedną wadę – plus minus zero innowacyjności, nieudolne kopiowanie osiągnięć innych i zastój w nauce. No to może przynajmniej nie niszczono tak środowiska jak to robią ci okropni kapitaliści? Nie wiem czy dobrze pamiętam naukę serwowaną w szkole:
Dymią kominy, dym nad Dąbrową,
ponad Sosnowcem, Łodzią, nad Śląskiem,
dymią odświętnie, dymią na nowo,
jadą pociągi wciąż poprzez Polskę
Idą traktory, idą od świtu,
dzwonią kowadła, grają maszyny
rośnie piętrami RzeczpospolitaDymią kominy! Dymią kominy!
I dymiły jak jasna cholera, tylko w sklepach niczego nie było. Chyłkiem próbowaliśmy się dowiadywać jak się uprawia naukę tam, gdzie nie obowiązywały dogmaty naukowego socjalizmu, ignorując zapewnienia, że jest to burżuazyjna nauka, która prowadzi wyłącznie do udręki proletariatu z powodu wstrętnego konsumeryzmu. Rzecz interesująca, bo cenzura dopuszczała krytykę wiary religijnej, a ta pozwalała na słabo zamaskowaną krytykę wiary w naukowy socjalizm.
Ostatnia książka Isaaka Asimowa nie była fikcją literacką, Our Angry Earth (1991) była ostrzeżeniem, przed horrorem nauki. Greenfield przywołuje słowa Asimowa:
Zbliżająca się katastrofa spowodowana jest czynami, które na pierwszy rzut oka nie wydają się złe. […] Ponieważ przeprowadziliśmy industrializację, żeby zdjąć z naszych karków przekleństwo fizycznej pracy, wypuściliśmy do atmosfery trucizny produkowane przez nasze spalinowe silniki. […] Ponieważ nauczyliśmy się wytwarzać nowe materiały, by ułatwić życie ludzi, zaczęliśmy produkować chemiczne trucizny, które skaziły naszą glebę i nasze wody.
Nauka, czy modlitwa o powrót do średniowiecza? Zapowiedzi nieuniknionego końca świata spowodowanego naszymi grzechami są starsze niż ewangelie. Irracjonalne propozycje odkupienia również. Kiedy Malthus pisał swoje złowieszcze przepowiednie o masowym wymieraniu z głodu, właśnie zaczynał się wielki biznes na nawozach, guano ogłoszono nowym (niezbyt ładnie pachnącym) złotem. Nauka, zaspakajając naszą ciekawość, nieustannie otwiera nowe pola naszej niewiedzy i stawia nowe pytania; nauka odpowiada na wyzwania (te, które stawia przed nami natura i te, które wyłaniają się z naszych działań) i zmienia nasze życie, a postęp nieuchronnie tworzy nowe problemy, na które odpowiedzią nie jest powrót do średniowiecza, a nauka właśnie.
Tak niedawno grożono nam, że skończy się węgiel, który był podstawą pierwszego etapu industrializacji. Dziś zastanawiamy się, jak od niego uciec, zasoby ropy naftowej miały się wyczerpać dziesięciolecia temu, dziś zastanawiamy się czym ją zastąpić, nie dlatego, że się skończyła, ale dlatego, że szkodzi środowisku, a zyski z niej napędzają terroryzm. Nie ma żadnego dowodu, żeby sądzić, że klimat zmienia się wyłącznie z powodu grzechów industrializacji, ani nawet, że człowiek jest głównym sprawcą zmian klimatycznych, ale nie to jest centralnym problemem, a pytanie o racjonalne strategie reagowania na obserwowane zmiany klimatyczne.
Żyjemy w czasach, w których czerwone flagi ostrzegające przed zbliżającym się końcem świata stawiane są coraz gęściej, a ponieważ autorytet Ducha Świętego i zdradzających nam tajemnice aniołów cokolwiek podupadł, więc pojawili się wierzący w naukę wieszczący za pośrednictwem mediów nieuchronny koniec świata. Myśl, że są prorokami starej średniowiecznej mentalności nie przychodzi im do głowy. Wołają na zatłoczonej puszczy donosząc na grzeszników i powołując się na autorytet wybranych utytułowanych proroków.
A więc tak, są wierzący w naukę, to ludzie poszukujący straszydeł, szukający dowodów, że koniec świata jest blisko i nie pozostaje nic innego jak włosiennica, pokuta i samobiczowanie.
Tyle tylko, że to nie jest ani zaufanie do nauki (wręcz przeciwnie), ani zainteresowanie nauką, ani wreszcie rozumienie czym jest nauka. Nauka nie jest ideologią, ani instrumentem mającym podpierać ideologię. Naukę się uprawia, naukę powinno się popularyzować, przybliżać również dla laików. To jednak wymaga porzucenia lekkiego chleba zarabiania na horrorach. O nauce nie da się opowiadać po uważnej lekturze czterech tabloidów i głębokim namyśle czego chce szef.
Czy brak wiary jest korzystniejszy niż wiara? Jerry Coyne przekonuje, że tak, pozwala bowiem na spokojną dyskusję, na rzetelne poszukiwanie prawdy oraz daje lepsze prognozy na znajdowanie rozwiązań dla dręczących nas problemów. Wbrew pozorom nie grozi również ani upadkiem moralności, ani upadkiem sztuki, otwiera oczy, ale wielu tego właśnie obawia się najbardziej.
Artykuł „W naukę się nie wierzy, naukę się uprawia” ukazał się pierwotnie na portalu „listy z naszego sadu” 2017-06-15