Ilustracja/ Adobe Stock
Nina Sankari
Piszę ten tekst w momencie, kiedy komentarz Marka Łukaszewicza „Antysemityzm i Wolna Palestyna” wisi bez jedynego lajka na fanpage’u Fundacji. To zastanawiające, że nie znalazł się nikt, kto by się z nim zgodził, czy chociażby podjął polemikę. Demonstrację solidarności z Izraelem w Warszawie zorganizowała ambasada tego kraju, nie znalazła się w Polsce żadna organizacja społeczna, która by się tego podjęła. Zaproszenie do udziału przyjęli przedstawiciele kilku partii opozycyjnych, w tym Lewicy.
Nie czuję się na siłach, żeby analizować wszystkie aspekty agresji Hamasu na Izrael z 7.10., w kontekście konfliktu izraelsko-palestyńskiego, który przez wielu komentatorów uznawany jest za nierozwiązywalny. Wprawdzie przeczytałam niedawno w poście znanej przedstawicielki polskiej lewicy, że nie ma tu nic skomplikowanego, po prostu należy Izrael zlikwidować, ale wolę nawet nie spekulować, jaką konkretnie miałaby propozycję na przeprowadzenie takiej „likwidacji”. Jeśli chodzi o zachodnią lewicę, to jest to postawa bardzo popularna i znajdująca swoje odzwierciedlenie w często skandowanym przez jej przedstawicieli haśle „From the river to the sea, Palestine will be free”. Dla przypomnienia: w tym haśle chodzi o rzekę Jordan i Morze Śródziemne, a hasło to wysunął Jaser Arafat w 1964 r. odrzucając ideę współistnienia dwóch państw (arabskiego i żydowskiego) na tym terytorium. Przejęte przez Hamas hasło jest używanie w tłumaczeniu angielskim na Zachodzie, bo w tej wersji się rymuje. Wystarczy spojrzeć na mapę, żeby zrozumieć, że oznacza ono likwidację Izraela. Islamscy kaznodzieje na Bliskim Wschodzie co piątek modlą się o zepchnięcie Żydów do morza.
„From the river to the sea, Palestine will be free” (Od rzeki do morza Palestyna będzie wolna)
Pominę także rozważania o tym, jak i dlaczego prawicowy rząd Netanjahu, na własne życzenie, wyhodował islamskich fundamentalistów spod znaku Hamasu. To ponury fakt, który niczego jednak nie wnosi do dzisiejszej sytuacji, bo nie dlatego przecież Hamas jest tak żarliwie wspierany na świecie, w szczególności przez lewicę. Nie będę również ważyć, ilu zabitych Palestyńczyków byłoby moralnie adekwatną odpowiedzią na okrucieństwo bojowników Hamasu, a ilu to już za dużo, co uzasadnia potępienie Izraela za nieproporcjonalną odpowiedź. Nie pominę natomiast zapewnienia, że dla mnie wszystkie ofiary cywilne, szczególnie dzieci, po OBU stronach tego konfliktu, to hańba dla cywilizowanego świata, który niewiele robił, by do tej tragedii nie doszło.
Tak, uważam, że świat jest winny tego, co się stało i dzieje, a nie tylko i jak zawsze – Izrael. O ile każda niewinna ofiara zabójstwa, przemocy i gwałtu zasługuje na takie samo współczucie, o tyle jednak należy dokonać rozróżnienia, jeśli chodzi o sprawców. Trzeba odróżnić agresora od napadniętego, który się broni, jeśli chce się być uczciwym. Ale od dekad w tym konflikcie jest tylko jeden winny – Izrael. Nie ma żadnego znaczenia, co zrobi, bo winą Izraela jest sam fakt jego istnienia i dlatego po prostu powinien zniknąć. Nic innego nie interesuje Hamasu i jego licznych sprzymierzeńców. Szczególną winą za ten stan rzeczy obarczam światową lewicę: ślepą, głuchą i – co najgorsze – narcystyczną. Tę lewicę, która pewna nieomylności swojego kompasu moralnego, monopolu na szlachetność, sprawiedliwość i, oczywiście, empatię, porzuciła uniwersalizm na rzecz postmodernizmu, a następnie pogrążyła się w wokeism, dzieląc arbitralnie świat na katów i ofiary. Mowa o tzw. lewicy regresywnej, czy lewicy, która podała się do dymisji (la gauche démissionnaire). Terminu tego często używają byli muzułmanie, a szczególnie byłe muzułmanki, dla których lewica nie tylko nie jest wsparciem w kwestiach ich walki o wolność sumienia i wolności od religii czy prawa kobiet, ale która stając po stronie islamistów, tych praw im odmawia.
Winą Izraela jest sam fakt jego istnienia
Przyjrzałam się reakcjom polityków, opinii publicznej i lewicy na świecie na wydarzenia, które rozpoczęły się 7.10. od ataku Hamasu na Izrael. To, co się rzuca w oczy, to podwójne standardy, różne miary, którymi mierzone są ludzka śmierć, ból, przemoc i sprawiedliwość w zależności od tego, kim są ofiary, a kim sprawcy. Brutalność i okrucieństwo, mordowanie cywilów, w tym kobiet i dzieci zasługuje zawsze na potępienie. Niestety w tym przypadku niewątpliwie doszło do nierównej „dystrybucji” ze strony opinii publicznej zarówno potępienia dla sprawców, jak i empatii dla ofiar.
W pierwszych dniach po siódmym października pojawiły się oficjalne reakcje wielu zachodnich rządów, tych uznających Hamas za organizację terrorystyczną, potępiające bestialstwo bojowników Hamasu popełniających mordy i gwałty na żydowskiej ludności cywilnej, w tym dzieciach. Niektóre rządy (np. Niemiec i USA) ogłosiły pełną solidarność z Izraelem i wskazały na jego prawo do samoobrony wynikające z Karty Narodów Zjednoczonych; nie było to jednak przeważające stanowisko. Za zawieszeniem broni bez wskazywania winy stron (z propozycji Rosji) opowiedziały się Chiny oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie, Gabon i Mozambik. Padały słowa: „Odpowiednie państwa muszą przyjąć obiektywne i sprawiedliwe stanowisko, aby nacisnąć hamulce, abyśmy mogli uniknąć konfliktu na dużą skalę i katastrofy humanitarnej” i „Masowe stosowanie siły jest niedopuszczalne. Utrzymanie własnego bezpieczeństwa nie może odbywać się kosztem krzywdzenia niewinnych cywilów”. Przedstawiciel Jordanii przywołał w czasie dyskusji opinię doradczą Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, która stanowi, że Izrael nie ma prawa do obrony na okupowanym Terytorium Palestyńskim. Wypada wspomnieć w tym miejscu, że w odpowiedzi na niepodległościowe postulaty Palestyńczyków z terytorium Zachodniego Brzegu, które weszło w skład Jordanii po jej utworzeniu w 1946 r., król Abd Allah zakazał używania słowa Palestyna, a jego syn i następca król Husajn we wrześniu 1970 r. dokonał krwawej rozprawy z Palestyńczykami (w tym w obozach dla uchodźców) w odpowiedzi na ogłoszenie przez nich (LFWP) utworzenia wyzwolonego terytorium palestyńskiego w północnej Jordanii. Według źródeł palestyńskich podczas tzw. Czarnego Września zabito ponad 3,5 tys. Palestyńczyków, dziesiątki tysięcy zostało rannych, a rozbite resztki bojowników schroniły się w Syrii i Libanie. Czy ktoś domagał się powołania międzynarodowego trybunału do osądzenia tej krwawej akcji? Czy Jordania, która sama wymordowała tysiące Palestyńczyków ZANIM oni podnieśli rękę na kogokolwiek, jest najlepszym strażnikiem praw Palestyńczyków?
Ciekawe są reakcje zwykłych obywateli różnych krajów. Czy ruszyli oni tłumnie protestować przeciwko tej napaści i okrucieństwom popełnianym przez bojowników Hamasu na ludności cywilnej? Przeciwko zabijaniu niemowląt, gwałtom na kobietach, mordowaniu starców? Nie, bo uznano to za propagandę Izraela. Natomiast opinia publiczna natychmiast uwierzyła Hamasowi w rzekomy atak rakietowy Izraela na szpital w Gazie. Bo islamska organizacja terrorystyczna zasługuje z definicji na zaufanie. Lewica, od lat stojąca w konflikcie palestyńsko-izraelskim po stronie Hamasu, którego radykalny fundamentalizm islamski nie bardzo przystaje do lewicowego profilu, milczała, czekając na zbrojną odpowiedź Izraela, żeby ruszyć z protestami.
Obserwowałam profile moich lewicowych znajomych z różnych europejskich krajów. Na ich ścianach 7.10. było widać lokalne sprawy, np. demonstracje związkowe, a konflikt w Gazie pojawił się dopiero po kilku dniach w postaci wyrazów solidarności z demonstracjami popierającymi Hamas w związku z działaniami odwetowymi Izraela. Moje pytania w tej sprawie spotkały się z pełnym niezrozumieniem. Ale nie ma czemu się tu dziwić. To postawa utrwalona od lat w szeregach lewicy, która pełni niestety rolę pożytecznych (dla islamistów) idiotów, wspierających fundamentalistów i ekstremistów islamskich z różnych motywacji.
Jedną z nich jest fałszywa kalkulacja radykalnej lewicy polegająca na przekonaniu, że „wróg mojego wroga (amerykańskiego imperializmu i jego sojusznika Izraela) jest moim sprzymierzeńcem”, mimo że lewica poszła pierwsza pod nóż w krajach, w której władzę przejmowali islamiści, poczynając od Iranu po późniejsze kraje tzw. Arabskiej Wiosny, która rychło zamieniła się w jesień praw kobiet i praw człowieka w ogóle. Nie zapomnę sceny z Libanu, w którym wtedy mieszkałam. Siedzieliśmy wieczorem z przyjaciółmi na tarasie, gdy nagle z ulicy zaczęły dochodzić niecodzienne odgłosy: bębny, skandowanie La ilaha illa Allah, krzyki dzieci. Okazało się, że ulicą szła hałaśliwa grupka mężczyzn z zielonymi opaskami na czole i pochodniami w ręku, dookoła biegały rozentuzjazmowane dzieci. Co to? – zapytałam. Ach, to nic takiego, oni są bez znaczenia – odpowiedział znajomy po studiach medycznych we Francji. Natomiast znajomy komunista, inżynier po studiach w b. ZSRR zadeklarował: to nasi sprzymierzeńcy, mamy wspólnego wroga. Miesiąc później islamiści przejęli władzę w mieście, nasz znajomy komunista uniknął noża skacząc z balkonu na balkon, a urocza żona liberała zakryła swoje piękne włosy islamską chustą.
Salonowa i/lub akademicka postmodernistyczna lewica roztoczyła parasol ochronny nad muzułmanami, w tym religijnymi fundamentalistami, z powodu postkolonialnych kompleksów. Te same osoby, które wspierały u siebie rozdział Kościoła od państwa, nie widziały problemu z zagarnianiem władzy i przestrzeni publicznej przez islam. Na przykład, lewicowe feministki, walczące o prawa kobiet do samostanowienia, zapewniały, że islamska chusta nie jest religijnym symbolem podporządkowania kobiety, lecz wyrazem jej dążenia do wyzwolenia spod zachodniego zniewolenia. Nic je nie obchodziło to, że wiele kobiet w krajach islamu straciło życie, bo nie chciały się podporządkować islamskiemu (religijnemu) terrorowi. Podczas pierwszego Kongresu Kobiet zwróciłam się do jednej z organizatorek i czołowej lewicowej feministki z prośbą o odczytanie i wsparcie apelu Iranek (w Iranie miała właśnie miejsce kolejna odsłona rewolucji kobiet, które paliły chusty). W odpowiedzi usłyszałam: „Ale ja wcale nie jestem pewna, że chcę, żeby Iranki zrzuciły chustę”. Apel nie został odczytany. Kilka lat temu demonstracyjnie wyszłam z sali konferencyjnej, w której panelistka, wykładowczyni UW, z uporem maniaczki lansowała tę samą tezę, a ja nie mogłam tego słuchać, bo znałam kobiety, które musiały uciekać ze swoich krajów (np. Iranu, Algierii, Tunezji, Pakistanu) na zawsze z powodu islamskiego terroru. Na feministycznej konferencji w Bejrucie rozmawiałam z Palestynkami, które opowiadały o narzucaniu im noszenia islamskiej chusty przez Hamas.
Jest także bardziej wstydliwy powód kolaboracji lewicy z islamistami: klientelizm. Zachodnia lewica, która straciła na znaczeniu po upadku tzw. komunizmu w Europie Wschodniej (i zapewne wsparcie finansowe) zwróciła się ku bardzo licznemu środowisku muzułmańskich imigrantów z krajów północnej Afryki, którzy faktycznie spotykali się dyskryminacją ekonomiczną i społeczną. Tyle, że islamiści zaopiekowali się nimi skuteczniej. Pamiętam rozmowę z szefem Unii Rodzin Laickich przed rozpoczęciem konferencji, na której występowałam. Zauważyłam, że młody Arab wiesza na ścianie ogromne antyklerykalne hasło. Zapytałam, czy nie byłoby stosowniej, gdyby wieszał hasło związane ze sprzeciwem wobec islamu. Zadałam wprost pytanie o klientelizm i otrzymałam odpowiedź twierdzącą.
Jest jeszcze prorosyjska (dziś proputinowska) część lewicy, która zawsze wspiera tę stronę, którą wspiera Rosja (czy w intencji utworzenia Izraela czy jego unicestwienia). Na moje pytanie o to, co lewicowego może być we wspieraniu putinowskiej Rosji, otrzymywałam odpowiedź, że chodzi o to, żeby świat nie był jednobiegunowy. Tak, jakby mało było tradycyjnych prawicowych i ludowych antysemitów, a także liberałów, dla których zapach ropy przykrywa wszelkie inne mniej atrakcyjne wonie, by wspomnieć udział europejskich krajów w wojnie w Iraku.
Guru światowej lewicy Noam Chomsky od lat głośno wspierający Hezbollah, w 2006 r. pojechał do Libanu, żeby spotkać się z Hasanem Nasrallahem, duchowym przywódcą Hezbollahu, pro-irańskiej radykalnej szyickiej zmilitaryzowanej organizacji, która na swoim terenie wciela w życie zasady teokracji. Zasługą Hezbollahu jest to, że walczy z Izraelem. Przez Europę przetoczyły się wtedy masowe demonstracje, w których pod banerem „Wszyscy jesteśmy Hezbollahami” maszerowała lewica, w tym osoby LGBT z tęczowymi flagami (które to osoby są mordowane przez takie organizacje jak Hezbollah czy Hamas). Judith Butler, ikona lewicowego feminizmu, twierdziła wtedy (i nadal jest tego zdania), że Hamas i Hezbollah są progresywne, są częścią globalnej lewicy. Czy Talibowie i ISIS też? – pyta Yasmine Mohammed, autorka książki „Jak zachodni liberałowie wzmacniają radykalny islam”. Ja już wtedy krytykowałam to „normalizowanie” islamskich terrorystycznych organizacji. Teraz Judith Butler może sobie mówić, że nie popiera „ludobójczych akcji”. Mlekiem rozlanym w 2006 r. nakarmiły się masy, które dziś krzyczą nie tylko „Od rzeki po morze Palestyna będzie wolna”, ale także „Żydzi do gazu”. Ledwie skrywany dotąd antysemityzm ujawnia się właśnie w całej krasie, bo teraz antysemita może z czystym sumieniem i bez uszczerbku dla reputacji dawać upust swojej nienawiści do Żydów pod przykrywką obrony Palestyńczyków. Lider lewicowej partii „Niepokorna Francja” nadal odmawia nazywania Hamasu organizacją terrorystyczną, a liderka irlandzkiej partii Sinn Féin wezwała do odwołania ambasadora Izraela z Dublina. Ciekawe, że nie żąda odwołania ambasadora Rosji, która z pewnością doprowadziła do dużo większej liczby zabitych i nieporównywalnie większych strat w Ukrainie.
Tymczasem w Paryżu na domach zamieszkałych przez Żydów ktoś wymalował sprayem gwiazdy Dawida, na Uniwersytecie McGill w Kanadzie żydowscy studenci musieli zabarykadować się w uniwersyteckiej bibliotece, żeby uniknąć linczu ze strony swoich nieżydowskich kolegów, na innych uniwersyteckich kampusach tłuczono szkło, żeby przypomnieć Kryształową Noc, czyli pogrom Żydów w nazistowskiej Rzeszy w 1938 r. Akademickie środowisko, w dużej mierze związane z lewicowymi wykładowcami w USA i Kanadzie to oddzielny temat. Żaden rektor nie uznał za stosowne potępić napaści Hamasu na Izrael i bestialstwa bojowników Hamasu wobec cywilnej ludności w tym dzieci, natomiast kampusy uniwersyteckie zamieniły się w areny masowych nie tylko pro-palestyńskich, ale antyizraelskich i często antysemickich protestów.
Na naszym październikowym Zlocie Ateistów i Ateistek pojawiło się kilkoro młodych osób z organizacji Moishe House, które są w szoku i strachu, bo spotkały się z wrogością ze strony ich dotychczasowych muzułmańskich partnerów współpracy między przedstawicielami różnych wyznań. Żydzi na świecie znów zaczynają się bać. Nie zapominajmy, że Hamas wzywa do zabijania nie tylko izraelskich Żydów, ale wszystkich Żydów, gdziekolwiek się znajdują. To samo co piątek powtarzają islamscy duchowni w wielu meczetach na świecie.
We Francji nauczycielowi Samuelowi Paty (Żydowi) muzułmanin odrąbał głowę za pokazanie uczniom karykatury Mahometa jeszcze przed atakiem Hamasu. Dominique Bernard nie musiał nawet tego robić, żeby jego były uczeń zadźgał go nożem w akcie dżihadu. Ataki islamistów mnożą się w Europie. Ale światowa lewica nie widzi słonia w pokoju. Woli organizować wielotysięczne demonstracje, domagając się od Izraela natychmiastowego przerwania walk, zapominając o żądaniu uwolnienia zakładników przetrzymywanych przez Hamas.
Teraz zapewne pojawi się zarzut, że nie odróżniam antysyjonizmu od antysemityzmu. Odróżniam. Sam termin „syjonizm”obejmuje dużo różnych kierunków (religijny, świecki, polityczny, społeczny, nacjonalistyczny, patriotyczny itd.), ale jego główny nurt powstał w XIX w okresie kształtowania się idei państw narodowych i rozkwitu ruchów nacjonalistycznych w odpowiedzi na rosnące w związku z tym nastroje antysemickie, których zwieńczeniem stał się w XX w. Holokaust. Uważa się, że syjonizm doprowadził do powstania państwa Izrael, ale to nie znaczy, że Żydzi uciekający przed Holokaustem do Palestyny robili to z pobudek syjonistycznych. Nie oznacza to również, że żyjący w dzisiejszym Izraelu Żydzi to syjoniści, podobnie jak nie wszyscy Arabowie po drugiej wojnie światowej byli nacjonalistami panarabskimi, a Polacy – polskimi. Kiedy Zgromadzenie Ogólne ONZ w 1947 r. przyjęło rezolucję o utworzeniu państwa arabskiego i państwa żydowskiego na obszarze Palestyny znajdującej się pod mandatem brytyjskim, za rezolucją głosowała większość członków ONZ, w tym wszystkie państwa europejskie, w szczególności ZSRR i państwa tzw. bloku wschodniego z wyjątkiem Jugosławii, która wstrzymała się od głosu. Państwa arabskie odrzuciły rezolucję i w 1948 r. w dniu ogłoszenia przez Izrael niepodległości i wkroczyły na jego terytorium. Zostały z niego wyparte po przegranej tzw. I wojnie izraelsko-arabskiej, jak również kolejnych, w których ZSRR wspierał stronę arabską. W 1975 r. ZSRR próbował (bez powodzenia) doprowadzić do uznania syjonizmu za rasizm przez ONZ. Jednak związek syjonizmu z antysemityzmem nie polega tylko na tym, że ten pierwszy powstał jako reakcja na ten drugi. Antysyjonizm stał się alibi do uprawiania starego jak świat antysemityzmu i niestety znów tu lewica wniosła swój wkład. Antysyjonizm stał się w 1968 r. pretekstem do wyrzucenia z Polski tysięcy Żydów, którym udało się przeżyć Zagładę i powojenne pogromy, w tym największy, kielecki. Prymitywny ludowy antysemityzm wykorzystano politycznie, czego karykaturalnym przejawem było hasło „Syjoniści do Syjamu”, które pojawiło się na organizowanych przez władze antysyjonistycznych demonstracjach. Dziś radykalni lewicowi organizatorzy marszu przeciwko antysemityzmowi w Paryżu zakazują w nim pojawienia się z flagą izraelską. „Walczymy z antysemityzmem we Francji” – mówią. W konflikcie izraelsko-palestyńskim stoją twardo po stronie Hamasu, który wzywa do zabijania Żydów nie tylko w Izraelu, ale na całym świecie.
Czy można więc być jednocześnie antysyjonistą i nie być antysemitą? Można, jeśli odrzuca się każdy nacjonalizm i szuka pokojowego rozwiązania konfliktu. Ale jeśli popiera się Hamas, dążący do unicestwienia państwa Izrael i wszystkich Żydów na świecie, to jest się zwyczajnie antysemitą. Wtedy nie wszystkie dzieci zabite w tym konflikcie są tak samo traktowane. Czy na pewno o to chodzi lewicy? Quo vadis, lewico?
Czterdzieści lat temu, gdy studiowałam w Paryżu, zadałam pytanie o Izrael poznanemu tam staremu polskiemu Żydowi, który uciekł z łódzkiego getta. Odpowiedział mi, że to jedyny kraj na świecie, gdzie nikt mu nie powie „wynoś się, parchu (sale Juif)”. Zapytałam go więc, czemu nie wyjedzie do Izraela. Odpowiedział, że nie wierzy, że świat nie zdradzi Izraela.
Ci, którzy dziś są gotowi na „ostateczne rozwiązanie” wobec Izraela, są gotowi na ostateczne rozwiązanie wobec Żydów.
Ci, którzy dziś są gotowi na „ostateczne rozwiązanie” wobec Izraela, są gotowi na ostateczne rozwiązanie wobec Żydów.
Ale czy w tej sprawie chodzi tylko o konflikt izraelsko-palestyński? Zdaniem Yasmine Mohamed, to konflikt islamskiego fundamentalizmu z człowieczeństwem.
CZYTAJ TEŻ:Niedostrzegalny winowajca
Nie korzystamy z dotacji i grantów, nie pobieramy wynagrodzenia za pracę w Przeglądzie Ateistycznym. Aby zachować niezależność i móc utrzymać ateistyczny portal na odpowiednim poziomie potrzebujemy Waszego wsparcia . Dlatego jeśli możesz, rozważ wsparcie naszej działalności dowolną kwotą. Kliknij tutaj
Marek Łukaszewicz
Polska wolnomyślicielka, działaczka feministyczna, ateistyczna i laicka, tłumaczka, publicystka. Prelegentka na wielu międzynarodowych konferencjach m.in. w Paryżu, Londynie, Rzymie, Kolonii, Oslo, Malmo, Kairze, Bejrucie. Redaktorka naczelna Przeglądu Ateistycznego, Wiceprezeska Fundacji im. Kazimierza Łyszczyńskiego