Foto:pixaby
BARTOSZ BOLECHÓW
Seksualne napastowanie i wykorzystywanie dzieci jest zbrodnią wyjątkowo okrutną, pozostawiającą trwałe rany i blizny;
uderzającą w samą strukturę ludzkiej osobowości; nieodwracalnie naruszającą fundamenty egzystencjalne człowieka; utrudniającą lub uniemożliwiającą zbudowanie i utrzymanie elementarnego poczucia bezpieczeństwa ontologicznego, prowadzenie zdrowego, satysfakcjonującego życia; realizację podstawowych potrzeb, jak wysoka samoocena, szacunek do siebie samego, poczucie godności, autonomii, sprawczości; pozbawiającą lub ograniczającą zdolności do budowy więzi międzyludzkich opartych na zaufaniu, emocjonalnej i seksualnej bliskości.
Jest to wyjątkowo niszczycielska forma agresji skierowana przeciwko osobom niezdolnym do obrony, odbierająca im niezliczone szanse i możliwości, pozbawiająca ich tego, czego potrzebują najbardziej: poczucia bezpiecznego zakorzenienia w przewidywalnym świecie, w ludzkiej empatii, życzliwości i miłości.
Jest to wyjątkowo podła, nieodwracalna w skutkach i niszczycielska zdrada zaufania dokonywana przez osoby zobowiązane przez podstawowe intuicje moralne do ochrony najbardziej bezbronnych i bezradnych członków ludzkiej wspólnoty, których obraz świata, i których przyszłość, kształtowane są przez słowa i czyny „dorosłych”.
Trudno przekazać słowami rozmiar krzywdy wyrządzanej ludziom nie tylko przez tych, którzy bezpośrednio angażują się w tak okrutne działania, ale także tych, którzy się do tego przyczyniają biernie lub aktywnie: chroniąc drapieżników seksualnych, tuszując ich zbrodnie, negując je, bagatelizując albo usprawiedliwiając. Każdy, kto angażuje się w podobne praktyki powinien być w pełni świadomy tego, że staje się wspólnikiem zbrodniarzy, bierze udział w zbrodni. A jeśli świadomy nie jest, wszyscy mamy obowiązek go uświadomić. Nie da się go wybronić moralnie ani żadnymi zasługami dla dowolnej instytucji lub wspólnoty, ani żadnymi realnymi, czy wyimaginowanymi cnotami, czy przymiotami. Chyba że traktujemy człowieczeństwo wyłącznie jako stan biologiczny, a nie projekt moralny realizujący się w relacjach człowieka ze światem.
Jeśli to wszystko nie przebija się do kolektywnej świadomości społeczeństwa, w którym żyjemy, albo jest przez to społeczeństwo aktywnie wypierane w związku z niezdolnością do stawienia czoła dysonansowi poznawczemu i nieumiejętnością zaakceptowania niekomfortowych prawd, jest to ponura miara moralnej degrengolady takiej zbiorowości oraz jej niedojrzałości. Ludzie, którzy przekładają własne interesy materialne lub komfort emocjonalny wynikający z zamieszkiwania w przytulnej fikcji, w której się zadomowili, nad empatię wobec osób poddanych okrutnemu i nieludzkiemu traktowaniu oraz nad potrzebę i konieczność zapobiegania podobnym zbrodniom, wykazują się ekstremalnym cynizmem, tchórzliwością i nikczemnością. Można takie postawy i zachowania zrozumieć, ale nie należy ich wybaczać ani zapominać.
Konieczne jest także wyciąganie wniosków z naszej wiedzy, abyśmy wszyscy nie byli moralnie odpowiedzialni za zło, które stanowi emanację nie tylko skłonności poszczególnych jednostek, lecz także rozpowszechnionych standardów oceny ludzkich działań oraz praktyk kolektywnych i instytucjonalnych.
Nie warto wzywać do nienawiści ani szafować nadmiernie pogardą (jest zbyt wielu potrzebujących, jak zauważył klasyk), ale w tym wypadku ciśnie mi się na usta cytat z Marlona Jamesa:
Nienawidzę tych, którzy przyjmują rzeczy takimi, jakie są, nigdy nie zadają pytań, nie dokonują napraw, nie ulepszą niczego ani siebie”.