Kto bronił języka polskiego, a kto go potępiał

Maria Filipowicz

Znane są głoszone od lat twierdzenia kościoła, że przyczynił się on do wykrystalizowana kultury polskiej, a w tym języka polskiego. Wszyscy studenci polonistyki mają okazję sprawdzić to powiedzenie już w pierwszym roku nauki, gdy ma się do czynienia z literaturą staropolską.

To fascynująca epoka pełna zagadek i szerlokowania. No bo czytasz, człowieku, raz po raz w tekście zapewnienia autora o świecie bożym i poddaniu się woli bożej, a zaraz obok w następnym zdaniu dostajesz gorącą pochwałę rozumu ludzkiego, ziemskiej rzeczywistości, a ponadto subtelne rozważania o mamiących nas zmysłach, które wskazują na niejednoznaczny ogląd świata. Czy nie zastanowiłaby was taka sytuacja? Mnie zastanowiła, i to do tego stopnia, że już od kilku lat szukam wiarygodnych odpowiedzi na to pytanie.

A nie jest łatwo o nie, bo epoka jest odległa, pełna obyczajów i zachowań nie zawsze zrozumiałych, z językiem wprawdzie polskim, ale jakże innym od naszego! Nastała jednak era komputerów i digitalizacji książek. W ten sposób każdy ma dostęp do źródeł. Wystarczy tylko z nich korzystać. Wychodzą wtedy na jaw przedziwne rzeczy. Np. ta, że kościół nigdy nie był obrońcą mowy polskiej, lecz zagorzałym jej przeciwnikiem, a sam język polski jeśli rozwinął się i utrwalił, to stało się tak WBREW KOŚCIOŁOWI i jego żywotnym interesom. Zbyt śmiała to teza – powiecie? Nie, to powszechne zdanie nauki, tyle że skutecznie wyciszane i kiedyś, i dzisiaj przez kościół.

Prześledźmy zatem sprawy języka polskiego od momentu chrztu Mieszka i jego dworu. Książę i kościół mieli swoje aspiracje polityczne zgodne w jednym aspekcie: rozszerzenia i umocnienia swej ziemskiej władzy. Zostawmy księcia i przyjrzyjmy się kościołowi. Przyznaję, że znalazł się wobec nie byle jakiego wyzwania. Jak zakorzenić się w umysłach Polaków, skoro ci nie posiadają sztuki pisania i porozumiewają się wyłącznie polszczyzną? Sprawować obrządki po polsku? O nie! Przecież należy w nich utrwalić przekonanie o wyższości kościoła i języka, którym on się posługuje, czyli łaciny. Należy więc działać wybiórczo. Pozwolił zatem kościół na pierwsze polskie modlitewniki i fragmenty Biblii dla władców oraz na pieśni kościelne dla ludu, aby trafiać lepiej do umysłów obojga.

Stała się jednak rzecz przedziwna. Te pierwsze nieśmiałe próby wyrażenia uczuć i sytuacji w języku pisanym doprowadziły do takiego rozwoju polszczyzny, że – jak podał Długosz w swojej kronice – stała ona na poziomie, który pozwolił jej (już w 1431 roku!) posłużyć za jedyny język debaty teologicznej z husytami odbytej na zamku krakowskim. Kościół szybko zwietrzył to niebezpieczeństwo: polszczyzna językiem teologicznym? Horrendum! A przecież kościół stał jeszcze w obliczu drugiego niebezpieczeństwa: samych husytów, których nauki zaprzeczały ziemskiej władzy i obyczajom kościoła, a w Polsce zyskały sobie licznych zwolenników.

Przyznaję, sytuacja nie była łatwa dla kościoła, ale on znalazł na nią sposób. Na królu wymógł ostre rozporządzenia polityczne przeciw husytom i ludziom im sprzyjającym. Zadbał też o przyszłość, czyli o szkolnictwo. Najlepszym znakiem tej troski jest zarządzenie dotyczące Akademii Krakowskiej, w której za czasów wystąpienia Husa, czyli „jeszcze w XV wieku, za Jana z Windelicy rektoryatu postanowiono: iż każdy magister i uczeń zapisując się do album, albo wchodząc do którego z kolegiów, musiał pierwej wyprzysiądz sie nauki Hussa, co się aż do najnowszych czasów zachowywało (p.m.). 1

Następnie kościół postanowił, że lud powinien być odcięty od języka narodowego. A przypomnieć trzeba, że język polski i czeski były wówczas tak podobne, że ludzie mogli się nimi posługiwać zamiennie, porozumiewać i przekazywać sobie wszystkie husyckie nowinki. Zaczęto więc deprecjonować język polski jako wręcz barbarzyński, a głosić sławę łaciny jako jedynego języka godnego kulturalnych ludzi. Zadanie nie była łatwe, ale kościół zawsze umiał czekać i już sto lat później poznaliśmy jego pracę po owocach: kanonicy krakowscy uznali za niegodne użycie polszczyzny w mowie powitalnej na cześć królowej Barbary, „a użycie języka ojczystego w liście pisanym przez biskupa do biskupa kwalifikowano niemal jako nieprzyzwoitość”. 2

Na szczęście trafił nam się Mikołaj Rej. Byli jeszcze i inni twórcy, ale on stał się najpopularniejszy i najbliższy każdemu czytelnikowi. Najlepiej świadczy o tym historyjka o czytaniu z ambony „Postylli” Rejowskiej poprzedzonej przez zauroczonego nią popa słowami: „Posłuchajta, chrestianie, kazania światoho Reja”. 3 To Rej walczył skutecznie z poglądem, że i „narodowie postronni” , i kościół katolicki wraz ze swoją łaciną nie mają racji, głosząc wyższość innych języków nad polskim. 4

Rej był człowiekiem „roztropnym”, jak to wielokrotnie sam zaznaczał w swoich pismach, i dopóki żył, umiał się wymknąć „trybom historii”.5 Ale kościół zrozumiał wreszcie, jakim był szkodnikiem, i w 1617 roku umieścił całą jego twórczość w indeksie ksiąg zakazanych.6 Ale co ważniejsze, skutecznie wyciszył wiedzę o Reju na 300 lat. Przypomniał go dopiero Mickiewicz, a naukowcy rozpoczęli żmudne badana nad twórczością Nagłowiczanina. Najnowsze opracowania wymownie zaświadczają, że wizerunek Reja, który dostajemy w szkole niewiele ma wspólnego ze stanem faktycznym. A on rysuje się fascynująco i niewiele ma wspólnego z obrazem, który narzuca nam kościół, twierdząc o powszechnej pobożności w wiekach dawnych. 7

A skąd się wzięła teza o zbawiennej roli kościoła dla polskiego języka? Wymyślił ją apolog szkoły jezuickiej ks. Stanisław Bednarski, który w 1933 roku wydał w Krakowie książkę „Upadek i odrodzenie szkół jezuickich w Polsce”. Z tezami, które zamieścił, rozprawia się szczegółowo Ignacy Zarębski w dziele wskazanym w przypisie drugim. Ale praca Bednarskiego jest jednak cytowana jako wiarygodne źródło w licznych wydawnictwach KUL-u czy innych uczelni katolickich, a potem powtarzana przez kler na ambonach i prawicowych publicystów w prasie kościelnej. Tak się zamyka zaklęty krąg półprawd czy wręcz kłamstw. Z nauką nie ma to oczywiście nic wspólnego – tak jak wszystko, co kościelne.

Maria Filipowicz

1 Str. 228 „Historyi literatury polskiej” Michała Wiszniewskiego, t. 3.

2 Ignacy Zarębski „Rola języka polskiego w nauczaniu szkolnym w Polsce XVI wieku”. Wrocław, Zakład im. Ossolińskich, PAN 1955

3  Jerzy Starnawski „Wieki średnie i wiek renesansowy” Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego 1996

4  Andrzej Rusław Nowicki „Lingua catholica i obrońcy polskiej mowy”

5  Arana (czyli ja, Maria Filipowicz) „Rej i tryby historii”, forum GW „O języku”, wątek „Rej, Wergiliusz i gęsi” 

6 op.cit.

7 Op. cit.

Artykół archiwalny z 10 września 2016

Marek Łukaszewicz

Prezes Fundacji im. Kazimierza Łyszczyńskiego

Udostępnij

Więcej od autora: