Rafał Betlejewski
Fragment książki 365 lekcji religii dla całej rodziny, która chce się wyzwolić.
Religia katolicka zbudowana jest na koncepcie śmierci. Śmierć była boską karą związaną z wygnaniem z Raju, śmierć Jezusa jest treścią „tajemnicy wiary”. Indywidualna śmierć jest emocjonalnym punktem zaczepienia dla całej katolickiej teologii, która nabrzmiewa cierpieniem, rozpaczą, lamentem, a jej obłudne obietnice wiążą się z „pocieszeniem”, „wybawieniem” i ponownym życiem.
Oto emocjonalna konstrukcja chrześcijaństwa: (1) każdy z nas musi umrzeć, (2) każdy z nas boi się śmierci, (3) boi się podwójnie, gdyż boi się także kary za grzech, który spowodował tę śmierć, (4) więc Jezus jest naszym pocieszeniem, (5) więc Jezus nas wybawia, (6) ale musisz być posłuszny, bo po śmierci będzie nas sądził, (7) może dać nagrodę, a może dać ponowną śmierć w męczarniach.
Zjawisko to rozpatruję szeroko w powieści Pasożyt, która obraca się wokół alegorii cmentarnej krypty, jako siedliska naszej narodowej jaźni. W Pasożycie stawiam taką tezę:
Nasza kolektywna pamięć jest pasożytem, żerującym na naszym kolektywnym ciele, a ten pasożyt wpuszcza w nasz społeczny krwioobieg trucizny swoich wydzielin. W związku z tym jesteśmy co chwilę wstrząsani drgawkami narodowych omamów, miotają nami konwulsje niezałatwionych problemów, łapią nas skurcze nierozliczonych kwestii – i zazwyczaj w takich momentach rzucamy się do rozkopywania grobów. Ten pociąg do cmentarzy, to parcie w kierunku krypty, kojarzy mi się z freudowskim pragnieniem embrionalnym. Popycha nas pragnienie wpełznięcia na powrót do brzucha matki, przebicia się przez drogi rodne w odwrotnym kierunku i osiągnięcia stanu całkowitego zaopiekowania. Nie jest to możliwe, rzecz jasna, lecz popęd pozostaje – pcha nas więc w kierunku krypty – grobu, trumny, całunu, owinięcia i zaopiekowania. Nie ma bowiem innego miejsca, które tak dobrze przypominałoby kobiece łono, jak trumna. Tam człowiek jest ponownie zaopiekowany, ponownie bezpieczny, nienaruszalny, otoczony bezwarunkową miłością. Sądzę więc, że polska kultura przeniknięta jest pragnieniem wpełznięcia do grobu.
Jezus jako apoteoza śmierci, zgnębione ciało zwisające z krzyża, zamęczony bohater
Czcimy krypty, kłócimy się o pochówki prezydentów, domagamy się cmentarzy w Ukrainie, rozkopujemy groby w Katyniu, co chwilę dokonujemy ekshumacji – ostatnio ofiar katastrofy w Smoleńsku – no i przede wszystkim czcimy poległych. Najchętniej tych zamordowanych w kaźni, strzałem w tył głowy, ze związanymi drutem kolczastym rękoma, zrzuconych do bezimiennych dołów. Śmierć wrogom ojczyzny! Nie da się nie zauważyć, że narodowa nekrofilia idealnie współgra z symboliką katolicką i… faszystowską.
Dopełniają ją idealnie dwie najistotniejsze postaci z katolickiego panteonu: Jezus i Maryja. Jezus jako apoteoza śmierci, zgnębione ciało zwisające z krzyża, zamęczony bohater, skrzywdzona dobroć, odrzucona prawda i obietnica grobu. Ale także Jezus jako dzieciątko, jako niewinność, która odsyła do matki, Maryi, do jej łona, o którym obsesyjnie śpiewa się w kościelnych pieśniach, do rodzenia, do brzucha matki. Matka jest z Jezusem od początku – od zapłodnienia – do końca, do Jego męczeńskiej śmierci, kiedy wchłania jego ciało znowu w swoją opiekuńczą macicę. Jezus pozostaje postacią wiecznie niedojrzałą – w jakimś sensie nigdy nie opuszcza łona matki. Jezus się rodzi i prowadzi swoją misję, ale pod czujnym okiem mamy, jakby nigdy się nie wyswobodził z bycia dzieckiem. A gdy Jego szaleństwa się dokonały, Matka jest na miejscu, by skonsumować Jego ciało ponownie – to Ona staje się jego kryptą.
Polska „nekrofilia narodowa” – czyli impuls śmierci, który przenika polską kulturę – współgra idealnie z symboliką katolicką.
Mamy tu wszystko, czego polska kultura potrzebuje, by wyrazić swoje kolektywne lęki: dzieciątko, matkę, łono, okrutną śmierć, męczeństwo, śmierć, grób. Mamy także dwa symboliczne królestwa chcące rozszarpać świat – królestwo boskie i królestwo szatańskie. W obrębie polskich lęków łatwo je skojarzyć z Niemcami i Rosją. Na polu katolickiej symboliki mogą się ujawnić i zaspokoić wszystkie narodowe fobie i agresje. Stąd ten cmentarny nastrój polskich kościołów.
Polski katolicyzm operuje językiem śmierci, pasuje do śmierci, współgra ze śmiercią, ma na okoliczność śmierci odpowiednie słowa, właściwe formułki, doskonałe melodie. Katoliccy księża brzmią jak na pogrzebach, nawet gdy chrzczą dzieci, czy śpiewają „Wesołe Alleluja!”. Kościoły są nasiąknięte śmiercią. Pachnie w nich śmiercią. Na ołtarzach pali się świeczki i stawia kwiaty, jak na grobach. Pod posadzkami polskich kościołów czają się wilgotne krypty, a wielką nadzieją Polaka jest mieć grób blisko ołtarza, lub też spocząć na o ł t a r z u narodowym. Stać się relikwią. Czy widzicie, jak świetnie pasuje tu Jezus!?
Dla Kościoła trup to najlepszy biznes
Nic więc dziwnego, że Kościół bierze na siebie rolę szafarza tych narodowych relikwii. W kościołach całej Polski można je oglądać w zdobionych relikwiarzach, a trupy bohaterów rozczłonkowuje się i obnosi w procesjach. Ostatnio furorę w internecie robi film z szatkowania rytualnego resztek ze świętego Wojciecha. W kościele przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie można oglądać trupa świętego Andrzeja Boboli, który spoczywa pod ołtarzem w szklanej trumnie. Świętą Faustynę poszatkowano na tysiące fragmentów i rozesłano po całym świecie – dla Kościoła trup to najlepszy biznes. Jednocześnie papież Polak, który nasiąkł tym wszystkim za młodu, zawiózł polski gen rozpaczy do Watykanu i zrobił z niego ideologiczne paliwo. Ogłosił zdumionemu światu, że tworzy „cywilizację śmierci” – dokonał tym samym projekcji własnej polskiej natury na resztę ludzkości.
Ludzie muszą bać się śmierci, inaczej przestaną chodzić do kościoła
zęść świata zastygła w osłupieniu, część zapłonęła oburzeniem, a część przyjęła to ze zrozumieniem. Fatalizm nie jest bowiem zdobyczą wyłącznie polską. Znajdą się na świecie ludzie i społeczeństwa otwarte na globalną proklamację śmierci. Udręka życia ziemskiego pobrzmiewa w modlitwach chrześcijan na całym świecie, wyrażając pragnienie uwolnienia się z kręgu cierpień. Polski papież zaoferował ludzkości bezceremonialne podejście do tematu, podsunął myśl, która była odkrywcza: czcicie śmierć.
Moim zdaniem papież reagował w ten sposób na niebezpieczny dla Kościoła trend – na oswojenie lęku przed śmiercią i zbudowanie bardziej realistycznego stosunku do życia i umierania, opartego na zaufaniu. Europa zaczęła tworzyć dużo bardziej racjonalną opowieść o śmierci, na co zareagował papież – czujny obrońca nieprzekraczalnych granic. Jeśli na czymś kościelna kwoka siedzi, to na śmiertelnym jaju. Papież sprzeciwił się rozbrojeniu śmierci, wiedząc, że bez silnego tabu śmierci Kościół sobie nie poradzi. Ludzie muszą bać się śmierci, inaczej przestaną chodzić do kościoła.
Nazywając Świat Zachodni „cywilizacją śmierci”, papież z Polski usiłował zablokować proces cywilizowania śmierci i obronić tabu śmierci jako życiodajną energię Kościoła.
Kościół twierdzi wprost, że tylko on ma dostęp do tajemnicy śmierci, tylko w Chrystusie prawda o śmierci zostaje poprawnie wyrażona. Trudno więc, by papież patrzył bezczynnie na europejski wysiłek zmierzający do zrozumienia śmierci. Kościół nie zamierza oddać śmierci bez walki. I rzeczywiście, papież Polak wydatnie utrudnił Europejczykom racjonalną rozmowę o śmierci. Wytworzył pole szarpaniny, w której wykrystalizowały się opętańcze ruchy pro-life.
Pro-life to ruchy dążące do utrzymania tabu śmierci
Pro-life to ruchy dążące do utrzymania tabu śmierci, czyli pozostawienia śmierci w obrębie domeny religijnej. W istocie dążą one do sytuacji, w której ludzkość uzna swoją bezradność wobec śmierci i cierpienia – pozostanie bezrozumna.
Spróbuję to opisać w kilku słowach: na co dzień nie obserwujemy śmierci: śmierć została ukryta w „izolatorium śmierci”, że tak to nazwę. Śmierć odbywa się w hospicjach i w szpitalach, których estetyka została dobrana odpowiednio dla nowoczesnej opowieści o śmierci. Przypomina laboratorium, w którym panuje procedura aseptyczna. Śmierć została odizolowana od codzienności procedurą sanitarną. Nie jest łatwo zobaczyć trupa – nawet podczas pogrzebu. Martwe ciała są błyskawicznie usuwane z publicznego widoku, a ludzie umierający są na ten wstydliwy czas przenoszeni do pomieszczeń aseptycznych. Zauważyliśmy już wcześniej, że śmierć dostępna jest właściwie tylko pod postacią opowieści – tej czy innej. Wraz z rozwojem medycyny, która wpływa na rozwój kultury, pojawiła się medycyna geriatryczna. Śmierć weszła w obręb zdroworozsądkowej debaty. Umieranie, stwierdzili Europejczycy, można uznać za fazę życia – tak jak okres niemowlęctwa czy okres dojrzewania.
Śmierć ma pozostać źródłem irracjonalnego strachu
Pojawiły się więc pomysły, by przybliżyć śmierć żywym, że tak powiem. Zastanowić się nad jej komfortem, ograniczyć cierpienie, a także – co wydaje się naturalne – by usłyszeć i potraktować poważnie opinię umierających. Czego oni potrzebują, czego chcą? Okazało się, że wielu z nich chce raczej przyspieszyć, niż oddalić moment śmierci. Chce zaoszczędzić sobie znoju umierania, chce zachować godność. Słysząc ten głos wiele społeczeństw europejskich zaczęło się zastanawiać nad sensownością medycznej procedury podtrzymywania życia za wszelką cenę. Zaczęto rozważać możliwość śmierci świadomej, zwanej eutanazją. Świat podjął próbę zrozumienia życia, a co za tym idzie zrozumienia śmierci. Podjął próbę umieszczenia obu tych zjawisk w obrębie racjonalnych technologii myślenia. I na to przyszedł papież z Polski, kraju śmierci, i ogłosił, że te wysiłki to „cywilizacja śmierci”.
Jest to kolejny katolicki zamach na racjonalność i próba odwrócenia znaczeń. Obserwujemy to i tropimy w tej książce od samego początku. Tu trafiliśmy na kolejny przykład tego starania. Wysiłek Kościoła idzie w tym kierunku, by obronić pole irracjonalności przed racjonalnym poznaniem. Śmierć ma pozostać źródłem irracjonalnego strachu, trzeba więc pokrzyżować plany tym, którzy próbują ją zrozumieć. Trzeba obarczyć ich winą i wskazać palcem jako architektów „cywilizacji śmierci”.
Nie powinniśmy dać się na to nabierać. Prawda jest bowiem jak zwykle dokładnie odwrotna: to Kościół buduje i strzeże cywilizacji śmierci. To w Kościele celebruje się śmierć. Nad kościelnym ołtarzem wisi trup, pod posadzką jest cmentarz, a ludzie w kościołach umierają za życia, upokorzeni własnym strachem przed śmiercią. To w Kościołach powtarza się motto „memento mori”. To tam smutny mężczyzna w czerni posypuje nieszczęśnikom głowy popiołem, mamrocząc przy tym: „z prochu powstałeś w proch się obrócisz…”. To kościoły są miejscami smutku i ponuractwa, gdzie wszelka radość życia, wszelka nadzieja na życie zostaje przed drzwiami. Zalęknieni, upokorzeni i wycieńczeni życiem śpiewają, srogo zaciągając: „od nagłej, a niespodziewanej śmierci, zachowaj nas panie…”.
Jezus tylko czeka na naszą śmierć
Tymczasem Jezus tylko czeka na naszą śmierć, gdyż wtedy wreszcie będzie mógł się zemścić. Wreszcie będzie mógł pokazać, gdzie raki zimują, roztoczyć swoją potęgę. Wtedy już nic nie da się zrobić, człowiek będzie tyci i wydany na Jego łaskę. Taką dokładnie naukę serwuje nam Kościół katolicki na podstawie Nowego Testamentu. KKK 1021: „Śmierć kończy życie człowieka jako czas otwarty na przyjęcie lub odrzucenie łaski Bożej ukazanej w Chrystusie”. KKK 1039: „W obliczu Chrystusa, który jest prawdą, zostanie ostatecznie ujawniona prawda o relacji każdego człowieka z Bogiem”. „Przez odrzucenie łaski w tym życiu każdy osądza już samego siebie i może nawet potępić się na wieczność, odrzucając Ducha miłości” (KKK 679). „Nastąpi wtedy potępienie zawinionej niewiary, która lekceważyła łaskę ofiarowaną przez Boga” (KKK 678).
„Chrystus jeszcze pana dopadnie – pisze do mnie pani Irena na facebooku – wielu takich jak pan już zapłakało, a potem modlili się do niego na kolanach”. Dla pani Ireny Jezus wykona więc jakiś napad bandycki na mnie. Zmusi mnie do klęczenia przed nim, jak to już zrobił z wieloma takimi jak ja. Scena jak z serialu Sopranos. „Zobaczysz! Po śmierci nie będziesz już taki mądry! Ale po śmierci będzie za późno. Jezus ci pokaże!” – pisze do mnie Grzesiek, murarz z Tomaszowa i te głosy się powielają. Jezus przedstawiany jest jako cierpliwy predator – gad, który cierpliwie czeka na drzewie śmierci.
Teraz jeszcze daje się obrażać, pozwala z siebie kpić, ale wyczekuje na właściwy moment, by skoczyć i pochwycić. Czeka na moją śmierć: wtedy stanę się bezbronny. Będę w Jego mocy. I nie będę mógł zrobić nic wobec Jego gniewu. Póki żyję, Jezus powstrzymuje swoje mściwe instynkty – owszem, może spuścić chorobę, może spowodować wypadek samochodowy lub inne nieszczęście – ale gdy umrę to będę poddanym Jego królestwa. Stanę przed Jego obliczem i wtedy… wtedy się zesr… ze strachu.
W wizji wielu katolików Jezus jest Bogiem mściwym, który czeka na śmierć człowieka, by wreszcie pokazać mu swoją moc.
Pobrzmiewają w tym marnie skrywane marzenia o zemście, które noszą w sobie autorzy tych wypowiedzi. Osoba pisząca takie słowa czuje się bezradna wobec mnie i mojego działania, ale może choć mnie przekląć (będziesz przeklęty!) i odczuć satysfakcję ze swojej zemsty. Jezus jest bowiem po jej stronie i po mojej śmierci wyegzekwuje zemstę. Akt wiary wystarczy, by włączyć się w „drużynę” Jezusa – większego i potężniejszego kolegi, który ma prawo do przemocy.
W umysłach chrześcijan ścierają się dwie sprzeczne wizje Boga: jeden to Bóg miłosierny, delikatny i pasywny, który w pokorze czeka na nas w niebie, drugi to Mściciel, którego złość nie zna granic, który może krzywdzić i z niczego nie musi się tłumaczyć. To Bóg okrutny, który wszystko pamięta i wszystko wyciągnie. Będzie zadawał ból. Ten pierwszy Bóg jest dla swoich, dla wtajemniczonych, ten drugi Bóg jest dla obcych i niewiernych. Miłosierny i miłosny Jezus, któremu przynosi się kwiatki z pola, który czeka na nas pokornie i który wynagrodzi nam wszystko w niebie, jest dla wiernych katolików, dla wtajemniczonych chrześcijan. Widać wyraźnie, że w tego rodzaju rozdwojonej wizji ujawnia się sadomasochistyczna natura seksualnej relacji z Jezusem. Miłość, namiętność, ból i rozkosz.
Fragment pochodzi z książki 365 lekcji religii dla całej rodziny, która chce się wyzwolić.
Marek Łukaszewicz
Prezes Fundacji im. Kazimierza Łyszczyńskiego