Akurat przeglądałam, jak zwykle, raczej bezbożne strony, kiedy nagle na całym ekranie mojego telefonu pojawiła się szara plansza, a w jej centralnej części, na jaskrawym białym tle widniał napis:
JAK PROSIĆ BOGA O POMOC. Nie bardzo rozumiem, czemu akurat mnie podesłano to hasło, bo wcale nie szukałam pomocy i już miałam najechać kursorem na X (zamknij), kiedy zaintrygował mnie podtytuł drobniejszym drukiem: SPRAWDŹ, CO BÓG CHCE CI DAĆ. To wydało mi się dużo ciekawsze.
Tyle że jeszcze niżej, jeszcze drobniejszym drukiem widniał kolejny podtytuł: Biblia wyjaśnia, jak znaleźć Boga. No, a już całkiem drobniutkimi literkami, ledwo się doczytałam: kazdystudent.pl. Hm, jeszcze do niedawna często słyszałam, że nie wyglądam na swój wiek, ale żeby aż tak? Moja połechtana próżność zaczęła się domagać przyjęcia zaproszenia: OTWÓRZ! OTWÓRZ! OTWÓRZ! Trudno się było się oprzeć pokusie, kliknęłam niebiańsko niebieski przycisk.
A tam już zupełnie inna kolorystyka. Potwierdza się, że przekaz jest adresowany do KazdegoStudenta i to musi być prawda, skoro obejmuje także studentów, a nawet studentki życiowego uniwersytetu trzeciego wieku. Drogę do osobistego poznania Boga symbolizuje centralnie umieszczona figura człowieka na tle rozgwieżdżonego nieba, konkretnie na tle Mlecznej Drogi. Dystans do Boga skraca spory kamień, na którym stoi samotnie wspomniany człowiek.
Pod tym symbolicznym zdjęciem widnieje bardziej praktyczna odpowiedź na pytanie o to, w jaki sposób można nawiązać przyjaźń z Bogiem. Okazuje się już na wstępie, że poświęcenie się (bez reszty) działaniom charytatywnym nic nie da, podobnie, jak starania, żeby stać się lepszym człowiekiem. „W żaden z tych sposobów”, wyraźnie mówi tekst. Na nich Bogu wcale nie zależy. Trzeba powiedzieć, że to wiele tłumaczy, jeśli chodzi o moralność religijną.
A na czym zależy Bogu?
Instrukcja brzmi: Bóg pokazuje nam wyraźnie, w jaki sposób można się do niego zbliżyć. W Biblii, oczywiście, nam to pokazuje.
„Zasada pierwsza brzmi: Bóg cię kocha i ma dla twojego życia wspaniały plan”. Bóg cię stworzył i tak bardzo cię kocha, że chce, żebyś spędził z nim całą wieczność, cytuję dosłownie. Oczywiście pod warunkiem, że w niego wierzysz. To warunek sine qua non, absolutnie niezbędny. I dalej przytoczony jest znany dowód miłości Boga do ciebie w postaci ofiary z jego własnego syna Jezusa. Za każdym razem, kiedy mowa o tej ofierze, po plecach przechodzi mi chłodny dreszczyk. Cóż to za okrutny Ojciec, Bóg wszechmogący przecież, który pozwolił stworzonym przez siebie ludziom na grzech, choć mógł ich od niego powstrzymać, a potem skazał swego syna na straszną śmierć, żeby tym aktem odkupić przyszłe winy jeszcze nienarodzonych ludzi. Właściwie tylko po to Jezus przyszedł na świat, żeby człowiek mógł zrozumieć Boga (który to Bóg — jak wiemy — w swej nieskończonej dobroci skazał swojego syna na męczeńską śmierć), tłumaczy instrukcja. Rzecz jasna, trudno to zrozumieć, ale to nie szkodzi, przecież wyraźnie już powiedziano, że chodzi o to, żebyś uwierzył.
Ale właśnie w tym miejscu pada bardzo ważkie pytanie: „Co zatem powstrzymuje człowieka od poznania Boga”?
W charakterze odpowiedzi pojawia się zasada druga: Człowiek jest grzeszny i, w konsekwencji, oddzielony od Boga. Zgodnie z Biblią „wszyscyśmy pobłądzili jak owce”. Przejawem tego błądzenia ma być bunt albo obojętność wobec Boga. Wszechmocny Bóg uczynił ludzi grzesznymi, pozwolił im błądzić jak owcom, no a konsekwencją grzechu w naszym życiu jest śmierć. „Nawet jeśli spróbujemy zbliżyć się do Niego przez nasze własne wysiłki, poniesiemy porażkę” – czytamy w instrukcji zaprzyjaźniania się z Bogiem. Zaczynam podejrzewać, że kluczowym słowem jest tu „własne” wysiłki.
Sytuację tę ilustruje wymownie prosty jak drut diagram: na dole w swojej bańce są ludzie, a na górze w swojej bańce jest Bóg. Strzałki, które wychodzą z ludzkiej bańki ku górze, nie przebijają bańki Boga. Moje podejrzenie się potwierdza. Instrukcja podkreśla „Strzałki symbolizują podejmowane przez nas próby dotarcia do Boga o własnych siłach” (np. przez dobre uczynki albo bycie moralnym). Nic z tego, powtarza instrukcja zaprzyjaźniania się z Bogiem.
„W jaki sposób można zatem pokonać tę przepaść?” pada pytanie, które wydaje się całkiem logiczne w tym miejscu.
I tu pojawia się zasada trzecia: „Jezus Chrystus jest jedynym Bożym rozwiązaniem problemu grzechu i winy człowieka. Przez Niego możemy poznać i przeżywać Bożą miłość i plan dla naszego życia”.
Instrukcja tłumaczy to drukowanymi literami: zasłużyliśmy na to, byśmy sami zapłacili za swój grzech. Wprawdzie trudno to zrozumieć, bo to Bóg wszechmogący stworzył pierwszych grzesznych ludzi (choć przecież mógł ich stworzyć bezgrzesznymi), a potem winą za ten grzech obarczył cały rodzaj ludzki, ale, jak już widzieliśmy, nie o zrozumienie tu chodzi. Jezus jako zbawiciel przyprowadził na powrót ludzi do Boga. I jeszcze raz wyraźnie zostało podkreślone: ludzie zostali zbawieni nie ze względu na ich sprawiedliwe uczynki, a z miłosierdzia. Sytuację ilustruje ten sam, co poprzednio diagram, uzupełniony o krzyż z napisem „Jezus”, który to krzyż łączy dolną bańkę z górną. Słowa „Porzućmy bezskuteczne próby dotarcia do Boga o własnych siłach” pointują zasadę trzecią. Ale ta wiedza nie wystarczy, okazuje się, że wprawdzie Jezus jest pośrednikiem, to człowiek sam też musi coś zrobić, a o tym mówi kolejna i ostatnia zasada.
Zasada czwarta: Każdy człowiek musi osobiście przyjąć Jezusa Chrystusa jako Zbawiciela i Pana. Jak to zrobić? Instrukcja jest prosta i krótka, potwierdza się to, czego dowiedzieliśmy się już na wstępie, tj. że przyjmujemy Jezusa przez wiarę. Dalej instrukcja mówi o tym, że Jezus zaprasza: „Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał a on ze Mną”. Trochę nie wiadomo, czy Jezus zaprasza, czy się wprasza, wszystko jedno – ważne jest, jak odpowiesz na jego zaproszenie. Są dwie możliwości, znowu zilustrowane bardzo czytelnymi
diagramami. Na pierwszym, w kole życia widnieje tron, na którym siedzi „ja”, a Jezus jest wyrzucony poza nawias życia. Na drugim, domyślacie się chyba, kto siedzi na tronie. To Jezus, oczywiście, w postaci krzyża. A „ja” znajduje się w nogach tronu. Dla tych, którzy mogliby nie zrozumieć symboliki, jest opis: „Ja” podporządkowane Jezusowi. Życie kierowane przez Chrystusa.
Muszę przyznać, że jestem nieco zawiedziona. To wszystko nie jest jednak dla każdego studenta. To nie jest również dla bardzo średnio rozgarniętego studenta czy studentki. To nie jest nawet dla studentów (i studentek) trzeciego wieku, którzy mogą mieć kłopoty z pamięcią, bo od pierwszej po ostatnią zasadę mowa jest ciągle o tym samym: nie musisz być ani dobry, ani sprawiedliwy, a twoje dobre uczynki czy twoje moralne postępowanie nie mają najmniejszego znaczenia dla Boga. Jedyną drogą do Boga jest ślepe podporządkowanie. Rozum także nie jest tu do niczego potrzebny, a nawet
bardzo wyraźnie jest zbędny.
To właśnie ten wspaniały plan chce ci dać Bóg.
Czy kogokolwiek może jeszcze dziwić to, że młodzież traktuje religię jako obciach czy bekę i masowo odchodzi od wiary? Tak trzymać!
Marek Łukaszewicz
Polska wolnomyślicielka, działaczka feministyczna, ateistyczna i laicka, tłumaczka, publicystka. Prelegentka na wielu międzynarodowych konferencjach m.in. w Paryżu, Londynie, Rzymie, Kolonii, Oslo, Malmo, Kairze, Bejrucie. Redaktorka naczelna Przeglądu Ateistycznego, Wiceprezeska Fundacji im. Kazimierza Łyszczyńskiego